Wieczór na tarasie
Rozmowa na tarasie trwała w najlepsze już od dobrej godziny, ale Frank, choć z natury dusza każdego towarzystwa i straszny gaduła, tym razem odpuścił. Rozparł się wygodnie w wiklinowym fotelu i uśmiechnął do rozgwieżdżonego nieba, które właśnie przecięła spadająca gwiazda. Wczoraj wrócił ze swojego corocznego safari. W dzień trochę spał, zdążył odpocząć, ale wciąż miał pod powiekami Afrykę, jej oszałamiający zapach, gęste od gorąca powietrze i niezwykłe kolory. Przypomniał sobie zdjęcie, które zrobił na samym początku podróży. Puszka koli w dłoni młodej Afrykanki, kolorowe paciorki na jej nadgarstku. "Wciąż jesteś w Afryce?" - wyrwał go z zamyślenia ciepły głos Susan. Frank obrócił się do niej i odwzajemnił uśmiech. Susan pochyliła się, by dolać wina do jego kieliszka. Towarzystwo wybuchnęło śmiechem, chyba z powodu popisów jakiegoś dziecka. Frank nie wyciągnął aparatu, ale podświadomie wykadrował obraz z Susan i pstryknął w myślach zdjęcie. Susan była piękną młodą kobietą. Frank pierwszy raz pomyślał o niej w ten sposób, choć przecież znali się od lat. Jej pochylony, ciemny profil na tle oświetlonego ogrodowymi lampionami wyjścia na taras, obudził w nim przeczucie nadchodzącego wspomnienia, którego jednak nie zdołał uchwycić. "Zapaliłbym cygaro" - powiedział, gdy Susan odstawiała butelkę. "Dobry pomysł - kobieta roześmiała się szczerze i wesoło jak nastolatka - mi też przynieś, są w bibliotece." Frank wstał. Mury domu z ręcznie wyrabianej cegły, choć nagrzane po całodziennym upale, teraz, oświetlone światłem księżyca, wydawały się pokryte złotym szronem. Ogrodowe kwiaty roztaczały oszałamiający aromat, z którego przebijała maciejka, ale w ciepłym powietrzu unosiły się też żywiczne nuty z rosnącego za płotem lasu, z którego mimo późnej pory wciąż dochodziły śpiewy ptaków. "Jak tu musi być cicho, kiedy nie ma gości" - pomyślał i popatrzył na rozbawioną gromadę toczącą właśnie niegroźny spór na temat wyższości francuskiego wina nad włoskim. Pani domu próbowała zagonić dokazujące w ogrodzie dzieci do łóżek. Stanęło na kompromisie - letnim kinie z kreskówkami na powieszonym na ścianie domu od strony lasu ekranie, "ale tylko godzinkę". Frank wszedł z tarasu do salonu. Stanął na środku i rozejrzał się. Parkiet lśnił jak oszlifowany bursztyn. Zrobił kilka kroków w lewo, w kierunku przestronnego hallu z podłogą z białej terakoty i efektownym oknem wykuszowym z widokiem na las i ogród. "Biblioteka jest na wprost!" - dobiegł go głos Susan. Frank zawrócił i skierował do rozsuniętych drzwi biblioteki, z której wyszedł roczny, zaspany labrador i zaraz pobiegł na taras. Frank stanął w drzwiach biblioteki i zamarł. Przed półkami z książkami stał monumentalny, indiański wojownik, cały w piórach, bransoletach i kolczykach. "There are no more cigars, but I can offer you a pipie" - powiedział chropawą angielszczyzną i podrapał po pomalowanej twarzy. Frank roześmiał się. "Mógłbym zwiedzić cały świat - pomyślał - ale tak dobrze jak tu, nie będę czuł się nigdzie!" - "Magic place, is't it?" - ponownie zagaił Indianin, najwidoczniej czytając w jego myślach.

A jaka będzie Twoja historia?